sobota, 2 lutego 2019

Rozdział 6



Popiół z tlącego się papierosa spadł na ziemię i po chwili został rozwiany przez lekki wietrzyk. Strony dzisiejszej gazety obracały się z cichym szelestem, by po chwili zatrzymać się na stronie trzeciej, na której widniał artykuł pod tytułem: "Mglisty Cień - prawda czy może jednak prowokacja?"

     "Pojawia się i znika niczym duch. Przechodzi przez wszystkie zabezpieczenia bez problemu i bez śladu. Gdyby nie fakt pustych sejfów w ogóle nie byłoby wiadomo, że Cień tu był. Nieuchwytny złodziej, drwiący sobie z policji i ochrony. 
CZY W OGÓLE ISTNIEJE?
   Osoba zwana Mglistym Cieniem pojawiła się pierwszy raz około czterech lat temu w napadzie na bank w Los Angeles. Początkowo posądzano o to innego bandytę, jednak szybko okazało się, że na "rynku" przestępczym pojawił się nowy zawodnik. Bardzo dobry zawodnik. Ubytki w sejfach oraz brak jakichkolwiek śladów to wizytówka Cienia.
Istnienie podobno zostało potwierdzone przez samego bandytę, jednak to sprawa wciąż niepewna i niedostępna dla mediów.
ALE KIM JEST NAPRAWDĘ?
   Ciężko stwierdzić coś konkretnego. Nikt go nigdy nie widział twarzą w twarz. Ostatni widok  zapamiętany przez pewnego ochroniarza z Luizjany przed ogłuszeniem to zwykły cień.
Ale czy istnieje człowiek zdolny do takich czynów? Obrabował X banków i w żadnym go nie widziano? Nie zatrzymano? Nie znaleziono ani jednego śladu?
Czy może to po prostu prowokacja władz, mająca na celu wykurzenie innych przestępców? 
   Pomimo poznania "stylu" Mglistego Cienia nawet banki w innych stanach, szczycące się najlepszymi zabezpieczeniami zostały okradzione w dokładnie taki sam sposób.
Czy to wszystko nie wydaje się podejrzane? 
Honorowy złodziej
   Ścigany listem gończym domniemany bandyta wciąż jest nieuchwytny. Nieporadność władz, niechęć, czy może po prostu rozkaz z góry? 
Swoimi tezami podzielił się z nami pan Marcus H. zamieszkały w miasteczku San Patricio w Teksasie.
  "Nie jestem w stanie stwierdzić, kim lub czym jest Cień i czy działa na własną rękę, czy dla władz. Jedno można stwierdzić- nie okrada małych banków, gdzie oszczędności trzymają zwykli, normalni ludzie lecz porywa się na duże, gdzie ogromne sumy przechowują bogacze, ludzie wysoko postawieni.
Na przykładzie kasyna: czy można uznać Cienia za złego, skoro żaden przeciętnie zarabiający człowiek nie ucierpiał przez niego? Wszyscy wiemy, jak zarabiają kasyna, więc czy z punktu widzenia zwykłego człowieka nie jest to niejako "karą" dla właścicieli tych miejsc?
Mówicie, że Mglisty Cień jest człowiekiem władz. I ludzie bogaci dają mu pozwolenie na kradzież swoich majątków, ot tak dla zasłony dymnej? Bzdura.
Może ten bandyta ma jakieś osobiste porachunki, może nienawidzi takich ludzi? Też jest tylko człowiekiem, ma swoje słabości.
Ale pewnego dnia na pewno popełni błąd. Nikt nie jest nieomylny."


-Marcus H, pseudonim Pacifico*. Vice szef gangu. Nie myśl sobie, że mnie sprowokujesz.-zgaszony pet spadł i zniknął pośród trawy. Helen wyprostowała się.
Nie wyjechała z Teksasu, ponieważ się bała. Nie. Gang dowiedział się, że Mglisty Cień przebywa w San Patricio. Trzeba było ich odciągnąć jak najdalej od miasteczka, żeby nie zaczęli węszyć.
Helen zdawała sobie sprawę, że gang Lotosu już wie, że Cień to młodzik. Wiedziała również, że prędzej czy później mogą dopaść tamtego, więc postanowiła odwrócić ich uwagę, a samego przyjaciela wyposażyła w zapasy gotówki, by jak najdłużej nie korzystał ze swojego alter ego.
Póki co jedyny trop znajdował się w Las Vegas. Raczej nie zapędziliby się aż tak daleko. Jednak  nie wiedzieli, że wróci. Przez te kilka lat, "Cień" upodobał sobie Teksas. Stąd pojawiła się końcówka "zachodu", używana właściwie tylko w tym stanie.
Ale...z drugiej strony przez tą ostatnią kradzież na Florydzie...
Wróciła dziesięć dni później do San Patricio, gdzie dotąd z Białym Lotosem był spokój, a po dwóch tygodniach nagle uaktywnia się gang szukający zemsty. Tego samego wieczoru wzięła udział w strzelaninie, gdzie życie uratował jej przyjaciel.
Czyżby na Florydzie przyuważył ktoś Cienia? Czyżby podczas napadu kogoś nie ominęła? Czy może...
W każdym razie niebezpiecznie byłoby pozostawać w jednym miejscu. Nie bała się...ale nie widziało jej się zejście z tego świata.
-Żelazna zasada brzmi tak: Jeśli nie jesteś do końca przekonana co się dzieje, lepiej odpuścić napady na jakiś czas i poprzemieszczać się kilka razy.
Nie zdawała sobie jeszcze sprawy, ale kasyno było srogim błędem, mimo że celem było odciągnięcie gangu od Skowronka i reszty w San Patricio.
-Długo tu raczej nie zabawię.- zeszła z tarasu i zabierając gazetę skierowała się do środka domu, kiedy ktoś zadzwonił do bramy. Zatrzymała się wpół kroku. Tym razem rozległo się walenie.
-Ech...-uśmiechnęła się lekko. Przeszła przez salon i dla potwierdzenia wyjrzała przez okno.
Oczywiście.
-Araya, Ty kurwo! Znowu chcesz mi opierdolić piwnicę z alkoholu?!
Przełażący przez wysoki, okolony drutem kolczastym płot chłopak zatrzymał się w połowie.
-Oo Nel, to Ty...auaaa!- nie dokończył, kiedy noga mu się osunęła i zahaczyła o linkę.- Kurwa! Jebany drut!
-Na takich jak Ty.- warknęła ponuro. Tom zeskoczył na ziemię, po czym podszedł do dziewczyny i rozłożył ramiona, chcąc ją przywitać.
TRZASK!
-Nosz kurwa!- wrzasnął, trzymając się za policzek.- Tak od razu z pięści...Też tęskniłem.- powiedział, już spokojniej, po czym się przywitał.
Weszli do środka. Araya rozwalił się na skórzanej, zakurzonej kanapie.
-Skąd miałeś klucz?- zapytała.
Machnął ręką.
-Zostawiłaś go pod tą rozpierdoloną doniczką po ostatniej imprezie.-mruknął, a widząc jej wzrok pospiesznie dodał- Spoko, nikogo tu nie sprowadzałem. I nie rób tej miny, jesteś straszna.- osłonił się przed nią rekami.
-I mam uwierzyć, że przez pięć lat wyniosłeś tylko tyle?- zaśmiała się lekko.
-Oczywiście, laska! Twoja piwniczka była ostatnią deską ratunku, na tych imprezach...a tak naprawdę to dopiero tydzień temu znalazłem ten zajebany Ci klucz, kiedy sprzątałem po raz pierwszy od pięciu lat za łóżkiem. A przylazłem, bo zauważyłem Cię wczoraj w Rainbow z Lemmy'm i Kerry'm, ale sobie poszłaś.- wyszczerzył się w jej kierunku.
Zmieniła pozycję na fotelu.
-Miałam coś do załatwienia. Poza tym...to Ty grasz z Kingiem w Slayerze, prawda?
Ponownie się szeroko uśmiechnął.
-Widzę, że gówniarz już Ci powiedział. Poza tym mam robotę...w sklepie z fatałaszkami. Wiesz jakie sztuki czasem tam przychodzą?-rozmarzył się- I jedna taka, całkiem ładna, pracuje ze mną..- "pochwalił się" poruszając brwiami.
-Miejsce wymarzone wprost dla Ciebie.- uśmiechnęła się wrednie.
-Milutka jak zawsze.- "odbił piłeczkę" Tom.- Wpadniesz w sobotę? Ona też będzie. Poznacie się...pewnie... polubicie.- ostatnie słowo wypowiedział z dziwnym wyrazem twarzy.
-Osz Ty zboczeńcu...- chłopak uchylił się przed lecącym pogrzebaczem, który po chwili wyrżnął w ścianę z hukiem.
-Gówniarz też mnie zapraszał. Przyjdę. A tymczasem trzeba ogarnąć ten bajzel.
-...Hm?
***
Doprowadzenie całego parteru do porządku zajęło im praktycznie całą resztę dnia. Im- ponieważ Araya, czy tego chciał czy nie chciał został "wynajęty" (właściwie zmuszony) do pomocy. Do ogarnięcia zostało jeszcze pierwsze piętro, a strych jak to strych wciąż miał pozostać w nieładzie. Co się tam walało, co urosło i przebywało to tego nikt  nie wiedział.
-Ale chlew.- Tom padł z powrotem na kanapę, łapiąc podaną szklankę z whiskey-Gorzej niż w pokoju małego Lombardo.
-Nikogo nie było tutaj przez pięć lat, czego się spodziewałeś?- mruknęła Helen.
-...mniejszego chlewu?
-Wiesz, że się wtedy spieszyłam.
-No wiem, pamiętam. Tylko nie pamiętam dlaczego.- powiedział, patrząc wymownie na nią.
-Skleroza nie boli, co Araya?- na jej usta wpełznął drwiący uśmieszek- Sprawy osobiste.
-Racja.- wystawił w jej kierunku język, niczym pięciolatek.- A właśnie...co z garażem?
-Od garażu trzymaj łapy z daleka.- powiedziała, niemal warcząc.
Tym razem to on się uśmiechnął bezczelnie.
Pół godziny później Tom wypadł z domu, twierdząc że ma próbę z chłopakami. Helen została sama już w niemal ogarniętej chacie.
Upewniając się dziesięć razy, że Araya zniknął z pola widzenia, wyciągnęła odpowiedni klucz i weszła do garażu, zapalając uprzednio światło.
Wszystko, oprócz świeżo wprowadzonego Harleya było przykryte różnymi płachtami. Dobrze, że zarówno to pomieszczenie jak i cały dom było dość duże.
Podeszła do pierwszego, stojącego w kącie auta i lekko uniosła materiał.
-Dodge Charger  R/T, 1970.
Oprócz "codziennego zajęcia" Silver interesowała się również samochodami. Nie było usterki, której sama nie potrafiłaby naprawić, a to wszystko zawdzięczała swojemu ojcu. No...niemal wszystko.
-Ford Mustang Fastback 1969.- własnoręcznie go składała, po wypadku taty. Tym samym została jego posiadaczem, był jej i tylko jej, chociaż nigdy nim nie jeździła. Jej "skarb".
-Lexus LS 400.- srebrny lakier zabłysł, w świetle słońca kiedy odsłoniła maskę.- No i...-opuściła płachtę i obejrzała się w drugi koniec garażu, gdzie powinien stać, a go tam nie było:
-Pontiac Firebird.- umieszczony w zupełnie innym mieście.**
Każdy zadbany. Każdy gotowy do jazdy. Prawie każdy tuningowany.
Z potężnej kolekcji jej ojca pozostało jedynie osiem samochodów. Tyle samo, ile było osób na miejscu tamtego, pamiętnego dnia.
Z wiadomych powodów Araya oraz reszta paczki nie miała tu wstępu.
Helen podeszła do regałów zawalonych różnymi rzeczami. Po odsunięciu pudeł z filmami fabularnymi, które kiedyś przed rodzicami schował tu mały Dave, za pośrednictwem Kerry'ego oczywiście, ukazał się wbudowany w ścianę sejf. W środku znajdowały się wszelkie dokumenty.
Wszystko było w porządku.
Dziewczyna westchnęła lekko, po czym chwyciła kasetę z filmem z ukochanej sagi*** i ruszyła do salonu.
"-Rób albo nie rób. Nie ma próbowania.
-To była nasza dewiza.
***

Charlotte z samego rana zrobiła królewskie- jak na jej standardy- śniadanie. Na stole rozłożyła cztery nakrycia, przeznaczone dla członków rodziny. Kupiła sok z mango, gdyż nie mogła znaleźć tego owocu w pobliskim sklepie spożywczym. Było to bardzo rozczarowujące. Sok z mango jest największym dobrodziejstwem, które poprawiało jej humor i pomagało zbierać się do kupy w Hawanie.
 Po niespełna piętnastu minutach Lotte ponakładała na talerze cieplutką, świeżutką jajecznicę z nieco ostrzejszymi przyprawami, niż jada się tutaj, co po dwóch dniach testowania kuchni mamy, zdołała przyuważyć.
-Podano do stołu!- krzyknęła na całe gardło. Po chwili przy stole usiadł Dave.- Gdzie rodzice?
-Już od kilku godzin w pracy
-Oups- dziewczyna lekko się zaczerwieniła. Nie przewidziała tego, że ludzie moga pracować w normalnych porach. swoją drogą gdyby nie dzień wolny, byłaby w połowie dnia pracy.
-Tak ''oups''- mruknął pogardliwie chłopak- Niektórzy nie wylegują się do dwunastej jak my...i nie jedzą śniadania o trzynastej...jak my.
-Miło, że nadal coś nas łączy- uśmiechnęła się do brata, po czym pokazała gestem, żeby jadł.
Usiadła obok niego, również zabierając się za śniadanie
-Dave?- zagadnęła chłopaka, ale nieskutecznie.
W odpowiedzi usłyszała tylko prychnięcie...albo przełykanie jedzenia?
- Ja... chciałam Cię przeprosić za wczoraj. Nie wiem, jak powinna się zachowywać siostra. Wydawało mi się to słuszne. Na filmach zawsze...- chłopak zaczął się głośno twarz.
Kawałki jajek z jego buzi wylądowały na stole
-Na filmach?!- w jego głosie było słychać urazę. Dużą urazę- Dziewczyno, czy ty nie miałaś młodości?! Nie chodziłaś w moim wieku na imprezy z hawańczykami?!- na jego czole zaczęła pulsować żyłka.
Charlotte nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Stwierdziła, że prawda jest najlepszym obrońcą.
-Nie. Nie... miałam takich doświadczeń.
-Pfff...jasne. Nie miałaś czasu na zabawę...i że niby ja mam w to uwierzyć? A niby co robiłaś przez pięć lat, kiedy to nie mogaś nawet na święta przyjechać do domu? Siłą Cię tam trzymali?! Rodzice odchodzili od zmysłów, ale ty myślałaś tylko o sobie. Teraz nagle wracasz i myślisz, że wkupisz się w moje łaski? Nie sądzę. Nie potrzebuję Cię. Nigdy nie potrzebowałem...suko- Lotte oniemiała.
Nie tego się spodziewała. Tym razem naprawdę nie mogła mu nic odpowiedzieć. Nie będzie go obarczać swoją historią, w którą zapewne i tak nie uwierzy.
Dzieciak.
I kto tu jest samolubny?! Co?! 

***



_______________________________________________________________________________________
*Wzięte z "Dobrego, Złego i Brzydkiego" - imię "brzydkiego" brzmiało Tuco Benedicto Pacifico Juan Maria Ramirez (zwany Szczurem).
** Nie wszystkie daty produkcji aut pokrywają się z czasem w opowiadaniu.
*** Jak na razie w opowiadaniu mamy rok 82, "Powrót Jedi" został wypuszczony w '83, stąd "Imperium Kontratakuje".