środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 2


Hawana


 Jak w każdy upalny weekend na Kubie, w lokalach był bardzo duży ruch. Młodzi liczyli na upojne chwile przy kubańskiej muzyce i kuflu piwa, jeśli tylko udało im się znaleźć stolik w kącie pomieszczenia. Stateczni rodzice wieczorami przychodzili na pogaduszki z przyjaciółmi. Mimo wieczornej pory, zazwyczaj zamawiali kawę lub jakiś lekki napar, przy którym będą mogli wymienić bieżące informacje, a ich pociechy latały w tę i z powrotem, czasem zagadując barmankę. Natomiast ludzie starsi, wręcz emeryci bawili się w Hawanie najlepiej. Do Heavenly Havana w każdy weekend przychodziła ta sama dziesięcioosobowa grupka starszych Panów. Czasem zdarzało się, że przyprowadzali żony, które zachwycały się tym gorącym klimatem, jaki w klubie z dnia na dzień unosił się coraz bardziej. Charlotte ich lubiła. Zawsze byli uprzejmi, pytali o zdrowie czy samopoczucie oraz zapraszali do stolika na krótką pogawędkę. Nie wspominając o hojnych- jak na tę dzielnicę- napiwkach, których nie żałowali młodej kelnerce.  
 Brunetka krzątała się między stolikami. Uwijała się z zamówieniami jak mrówka...no, może trzy mrówki. Mimo natłoku pracy lubiła to zajęcie. Przebywanie i usługiwanie w barze było dla Lotte przyjemnością. Prawdziwa praca zaczynała się dopiero późną nocą i wystarczyła, żeby mogła się utrzymać i jeszcze sporo odłożyć na planowany wyjazd, o którym lepiej, żeby nie dowiedzieli się jej przełożeni.
 Charlotte, dwudziestotrzylatka z burzą loków na głowie i delikatnymi rysami twarzy nie była typową latynoską. Nie przypominała hawańskiej dziewczyny, ale się tutaj urodziła. Urodziła i spędziła 5 lat swojego króciutkiego życia. W tym czasie rząd Castro znacjonalizował 4 masarnie należące wcześniej do jej ojca, więc rodzina zadecydowała o emigracji. Państwo Lombardo wraz ze swoimi maleńkimi dziećmi osiedlili się w Los Angeles. To tam Lotte spacerowała zaciekawiona różnymi uliczkami, dopóki nie skończyła osiemnastu lat. Po tym czasie wszystko się zmieniło. Nieszczęśliwym zbiegiem wypadków ponownie wyjechała na Hawanę. Mimo początkowego przerażenia przyzwyczaiła się do swojej pracy. Pociechy szukała w uroczych miejscach i nocnym życiu, jakie toczyło się w tym kubańskim mieście. 
-Lotte- wysoka i bardzo muskularna postać szepnęła dziewczynie do ucha jej pseudonim. Uśmiech dziewczyny od razu zbladł, gdyż bez problemu domyśliła się o co chodzi. Czekała ją kolejna praca. Jedna z ostatnich- takiej nadziei się trzymała.
 Odłożyła tacę na bar. Pozostała część załogi wiedziała, że postawnemu mężczyźnie nie należy wchodzić w drogę, więc nie zwrócili uwagi na pospieszne wyjście jednej z najlepszych kelnerek w barze. 
 Popędziła biegiem do szafirowego Cadillaca, w którym mężczyzna już grzał silnik. Lotte szybko wsunęła się na przednie siedzenie i od razu popędzili, bez większej uwagi na bezpieczeństwo, którym określa się zapięcie pasów. 
-Caden- dziewczyna położyła dłoń na umięśnionym udzie Kubańczyka. Ten jednak w żaden sposób nie zareagował na jej gest. Tępo wpatrywał się przed siebie i jechał coraz szybciej, jakby chciał uciec przed niewidzialnym wrogiem. Jego pełne usta mocno ściągnięte nie wróżyły niczego przyjemnego. Na co dzień chłopak był wesołym i pewnym siebie gorylkiem, jak go pieszczotliwie nazywała dziewczyna.- Co się stało? Przekręt się nie udał?- spytała, zatroskana postawą swojego towarzysza. 
-Musimy uciekać- oznajmił cicho, ale i tak dobrze usłyszała.
-Coś Ty zrobił?- Charlotte momentalnie zrobiła się poważna. Prawda, planowali razem uciec, ale za miesiąc lub dwa, gdy nadarzy się do tego znakomita okazja. Granice miasta są obstawione przez ludzi ich szefa, Caspera. Nie ma szans, żeby dostali przyzwolenie na zapuszczenie się w inną część Kuby. 
-Dowiesz się- Caden ostro skręcił w prawo. Obojgiem mocno szarpnęło, jednak chłopak nawet się nie poruszył. Jedynie dziewczyna uderzyła głową o przednią szybę.
-Przepraszam- bąknął pod nosem, po czym ścisnął dłoń swojej dziewczyny.- Zachowaj spokój, proszę. Po spotkaniu wyciągnę Cię stąd- szepnął jej do ucha. Dziewczyna nadal nie wiedziała czego ma się spodziewać. Co strasznego mogło się stać, że muszą uciekać? 

-Caden- wymówiła czule jego imię. Ujęła dłońmi jego twarz. Na ten gest mężczyznę przeszły dreszcze. Założył pukiel ciemnych włosów Lotte za ucho, następnie wpijając się brutalnie w jej wargi. Jakby to miał być ich ostatni namiętny pocałunek.  
-Poczekam na Ciebie- musnął jej usta ostatni raz, po czym szybkim gestem przegonił z samochodu. Lotte posłusznie wysiadła. Nie musiała się rozglądać, żeby wiedzieć gdzie jest. Stała przed starym, jednopiętrowym domem. Prędzej można by to nazwać ruiną, która ma tylko połowę dachu i wewnątrz brakuje jednej ściany. Jednak na drzwiach widniał napis wymalowany czerwoną farbą 'DOM'. Tym mianem określono siedzibę, kryjówkę...miejsce spotkań członków oddziału hawańskiego kubańskiego kartelu. Tak, kartelu.
 'DOM' zajmował się częściej przekrętami niż kartelem. Naciągał konkurencję oraz zamożnych turystów przebywających w Hawanie na narkotyki, pieniądze...od broni i kosztownej biżuterii też nie stronili. Organizacja liczyła ledwie trzydziestu ludzi, ale za to dobrych w swoim fachu. Każdy zajmował się czym innym. Wymieniony wyżej Casper, szef tego oddziału organizował przekręty i pilnował, żeby wszystko poszło tak jak trzeba. Caden był wyśmienitym złodziejem biżuterii. Natomiast Lotte wabiła zamożnych Panów, żeby wyłudzić od nich narkotyczne dobra. Od czasu do czasu zdarzało się, że miała za zadanie sfałszować obraz- była dobrą malarką.
 Dziewczyna pchnęła mocno drzwi, ledwie trzymające się na zawiasach. Ruszyła w głąb ciemnego budynku. Przeszła przez magazyn, po czym skręciła w lewo. W sypialni niektórzy zaspakajali swoje potrzeby wynajętymi prostytutkami lub własnymi kobietami, które traktowali gorzej niż ścierki. Przejście dalej za biurkiem siedział Casper. Mężczyzna nie robił przyjemnego wrażenia. Każdy kto by go teraz zobaczył, uciekałby gdzie pieprz rośnie, ale nie Lotte. Dziewczyna po pięciu latach współpracy przyzwyczaiła się do widoku mężczyzny. Nie raziły jej liczne tatuaże na nazbyt umięśnionym ciele, kilka złotych zębów, łysina oraz dwie blizny, których pochodzenia nikt nie znał. Szramy ciągnęły się w pionie od czoła, przez powieki po podbródek. Były bardzo symetryczne. 
-Panowie, to wasza obiecana kocica. Może być czy powinienem rozejrzeć się za inną?- dziewczyna stanęła osłupiała. Nie zauważyła dwóch mężczyzn, którzy siedzieli pod oknem. W ciemności nie mogła się im przyjrzeć, ale czuła na sobie ich spojrzenie. Do tego te nieprzyjemne głosy...
-Podejdź, dziecino- zrobiła, jak jej kazano. W obecności Caspera nikt nie mógł zrobić jej krzywdy. Pod warunkiem, że szef sam nie miał takiego zamiaru- Obróć się- okręciła się wokół własnej osi. Nie mogła nie zauważyć dużych dłoni, badających każdy skrawek jej ciała. Wzdrygnęła się na dotyk natarczywych rąk, które błądziły po jej krągłościach. Gdy jedna zawędrowała do rozporka, Lotte machinalnie się odsunęła. Mężczyzna się zaśmiał, ale nie przerwał tych oględzin. Casper nie odezwał się nawet słowem, więc jego goście mieli prawo robić to co zechcą. 
 Tym razem drugi mężczyzna dobrał się do spodni dziewczyny. Najpierw jednak rozłożył szeroko nogi, żeby przysunąć ją jak najbliżej siebie. Uporał się z guzikiem i suwakiem w nieskomplikowanych szortach- na nieszczęście młodej kobiety. Zsunął je w dół, obrócił Lotte tyłem do siebie.
-Usiądź na mojej nodze- słychać było tylko głęboki oddech Lotte. Ta sytuacja nie bardzo ją dziwiła, jednak żaden z klientów Caspera nigdy nie dostał zgody, żeby aż tak się do niej zbliżyć.-Na co czekasz, dziecino?- mężczyzna pociągnął dziewczynę za biodra, więc w ułamku sekundy już na nim siedziała. Aczkolwiek to nie był koniec tej zabawy. Ułożył głowę między jej piersiami, musnął kilka razy obojczyki i dekolt obślizgłymi wargami.
-Ubieraj się- zrzucił z siebie dziewczynę. Ta bez wahania założyła szorty. Korzystając z okazji, odsunęła się nieco dalej.-Co Ty nam proponujesz Casper? Zazwyczaj wymieniamy się na lepsze żylety. Ta- wskazał palcem na Lotte- Nie nadaje się do naszego przybytku płatnej miłości. Nie ma odpowiednich kształtów. Nasi klienci wolą jędrniejsze kobiety- dziewczyna wzdrygnęła się. Spojrzała na Caspera, którego twarz jako jedyna była oświetlona. Na twarzy szefa pojawił się chytry uśmieszek. Cała ta sytuacja nie oderwała go jednak od przeliczania pieniędzy.
-Pomyślcie o tym inaczej. Ta latorośl, którą sam hodowałem jest idealna do innych celów. Na początek może pomagać wam w przemytach. Wszystkiego ją nauczyłem, więc ma dobry fach w ręku.- Lotte chwilowo odetchnęła. Szef nie chce jej oddać do burdelu...i to pewnie za marne pieniądze- Z czasem sama będzie was błagać, żebyście pozwolili jej się pieprzyć- po pomieszczeniu rozniosło się echo gromkiego śmiechu trzech mężczyzn.
-Niech jutro będzie gotowa. Rano po nią przyjedziemy- Panowie wymienili uprzejme uściski dłoni, po czym ruszyli w stronę wyjścia. Przechodząc obok brunetki nie odmówili sobie przyjemności dotknięcia jej po raz ostatni tego dnia. 
-Szefie!- warknęła na mężczyznę, który nie raczył zwrócić na nią uwagi- Co to ma kurwa być?!- opadła ciężko na krzesło. Napięcie z jej ciała się ulotniło. Poczuła, że ogarnia ją niemoc. 
-Dobrze wiesz- podał jej stu dolarowy banknot i małą torebkę z białym proszkiem. Sądząc po jego upodobaniach, częstował dziewczynę kokainą. Ta jednak rzuciła tym w niego. Ta dziecinna złość wywołała na twarzy Caspera szeroki uśmiech, który ukazał szereg białych i złotych zębów. 
-Nie wiem! Dlaczego chcesz mnie sprzedać?! Jakim prawem?!
-Wspominałem o tym, gdy Cię tu sprowadziłem- Lotte zrobiło się niedobrze na samo wspomnienie. Od razu w jej pamięci na pierwszy plan wyszło wspomniane wydarzenie.
 W 1977 roku osiemnastoletnia Charlotte oznajmiła rodzicom, że wyjeżdża, a raczej wraca do Hawany jako wolontariuszka. W tamtym czasie było to nietypowe jak na nastolatkę wyznanie, lecz dziewczyna się uparła. Każde zajęcie było dla niej lepsze niż kontynuowanie nauki, na co ją rodzina hardo namawiała. Lotte jednak nie miała za grosz szczęścia. Zamiast być wolontariuszką, została zawieziona do DOMu, w którym początkowo mieszkała. Przerażona osiemnastolatka nie raz przez pierwsze miesiące szukała pomocy czy ucieczki. Przestała, gdy Casper przystawił jej lufę do czoła. Zamiast strzelić do niej, rozstrzelał starszą parę, która dziewczynę w swoim domu ukrywała. To byłą bardzo skuteczna nauczka.

- Mam z tymi facetami pięcioletnią umowę- niski głos szefa wyrwał ją z zamyślenia. Szybko się otrząsnęła. To nie był dobry moment, żeby odrywać się od ziemi. 
-Jak to?- wypaliła zmieszana. W głowie jej coś świtało, jednak na początku pobytu tutaj bardziej skupiała się na tym, żeby szybko zniknąć, a nie na słowach szefa.
-Możesz tego nie pamiętać. Stawiałaś nam duży opór przez cały rok. Aż dziw, że Cię wcześniej nie zastrzeliłem. 
-Jaka to umowa?- nie pozwoliła na zmianę tematu.
-Z Jacksonami współpracuję od lat. Nasi ojcowie zawiązali sojusz, a że teraz ja prowadzę firmę, muszę spełniać warunki umowy. 
-To znaczy?
-Spotykamy się co pięć lat, żeby dokonać wymiany. DOM werbuje młodą dziewczynę i zajmuje się nią przez pięć lat. Uczy ją rzeczy, które w przyszłości mogą się przydać Jacksonom, którzy prowadzą burdel na statku oraz mają największą na Kubie sieć narkotykową. Po pięciu latach dokonujemy wymiany. Ja im daję dziewczynę, a oni mi dużą ilość narkotyków, które mogę potem rozprowadzić- wyjaśnienia szefa nie uspokoiły dziewczyny. Wręcz przeciwnie. Wywołały w niej obrzydzenie, z trudem powstrzymywała mdłości.
-H-ha-handlujesz ludźmi?- ledwie wyszeptała te słowa.
-Nie powinno Cię to dziwić, skoro i tak zostałaś porwana. Nie martw się. Na pewno będziesz się świetnie bawiła z nowym szefem. Jest pedałem, więc sam Cię nie dosiądzie. Jednak za takie pieniądze sama będziesz dawała się ujeżdżać- zaśmiał się, jakby opowiedział fenomenalny dowcip- To inwestycja w Twoją przyszłość, Kotku. Powinnaś grzecznie podziękować i już stąd iść. Z samego rana przyjdę po Ciebie. Może zdążysz mnie jeszcze należycie pożegnać?- Lotte z trudem wstała. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Nie chciała o tym myśleć. Nie sądziła, że będzie zmuszona do czegoś gorszego niż przekręty i handel dragami. 
 Pokracznie przemierzyła budynek. Nie zwróciła nawet uwagi na nowe, pieprzące się w sypialni pary. Chciała po prostu jak najszybciej stąd wyjść. 
 Przytrzymała się mocno framugi. Odetchnęła głęboko kilka razy, po czym optymalnie żwawym krokiem popędziła do samochodu. 
-Wiedziałeś?- spojrzała na chłopaka. 
-Casper dzisiaj mi o tym powiedział- przyznał ponuro.
-Dlatego chcesz uciekać...dzisiaj?
-Innego wyjścia nie widzę!- walnął w kierownicę tak mocno, że ta się poruszyła. Lotte przez chwilę zastanawiała się czy nie spadnie, ale w tamtej chwili nie był to największy problem do rozwiązania- Musimy uciekać, zanim Cię sprzeda!
-Co za mnie dostanie?
-Char...- Caden spojrzał na nią współczująco. Nie chciał, żeby się tą sprawą interesowała. Jego jedynym zamierzeniem było wyciągnięcie dziewczyny z tej kupy gówna. 
-Co?- nie dawała za wygraną.
-Już dostał. 250 kg narkotyków. Po 50 kg z każdego, które Casper lubi. 
-Gdzie one są?
-W DOMu- dziewczyna otworzyła drzwi, ale chłopak ogarnąwszy sytuację odpalił samochód, nim Lotte zdążyła wysiąść. Nie chciał, żeby wpakowała się w większe kłopoty.

 Po pół godziny drogi para znalazła się w mieszkaniu Lotte. W pośpiechu pakowali najważniejsze rzeczy, żeby nie obciążać uciekinierki. Kilka ubrań, dwie pary butów, trzy komplety bielizny. Do niewielkiego plecaka dziewczyna dała radę upchać jeszcze książkę. Następnym celem był dom Cadena. Ciężko było przejść niezauważonym, ponieważ Caden mieszka ze swoim ojcem, Casperem. Lotte została na czatach z glockiem w dłoni. Była gotowa zastrzelić każdego, kto przeszkodziłby im we wspólnej ucieczce. 
 Po dwudziestu minutach oczekiwania zaczęła robić się niespokojna. Na szczęście już po chwili Caden przemykał między samochodami stojącymi pod domem. Zajęło mu to to kilka minut, ponieważ wokół domu spacerowało kilku ludzi ojca. 
 Pobiegli do samochodu, którym w ekspresowym tempie zajechali na lotnisko. Lotte pilnowała drobnego bagażu, a Caden poszedł kupić bilety. Brunetka rozglądała się na boki w oczekiwaniu na najgorsze. Była niemal pewna, że szef już wie o uciecze. Mimo, że jeszcze nic takiego się nie stało. Już zaczęła myśleć nad wymówkami, gdyby któryś z członków DOMu tutaj przyszedł, dopóki nie zobaczyła zrozpaczonej twarzy ukochanego. 
-C-Caden?- przytuliła się do niego speszona. Poczuła szybkie bicie jego serca jak i ręce, które mocno oplótł wokół jej ciała.
-Lecisz sama- oznajmił, po czym ukrył twarz w dłoniach- Jestem debilem.
- Jak? Sama? Mieliśmy wyjechać razem!- nie przejęła się tym, że krzyczy. Była zdezorientowana, zagubiona i do tego rozwścieczona. Czuła się połamana, jakby po zderzeniu ze ścianą rozsypała się na tysiąc kawałków. 
-Dołączę do Ciebie za kilka miesięcy. Tak, jak to było planowane- ujął twarz dziewczyny w dłonie. Zmusił ją, żeby na niego spojrzała- Muszę się upewnić, że ojciec nie będzie Cię szukał. Poza tym, ucieczka we dwójkę jest bardzo ryzykowna. Większe szanse są na to, że jednej osobie się uda.
-Jesteś pieprzonym gnojem, kutasie- odburknęła w odpowiedzi. Caden się zaśmiał, następnie całując dziewczynę.
-Gdzie chcesz lecieć?
-Mam rodzinę w Los Angeles- odparła bez namysłu. Bardzo by chciała zobaczyć rodziców i młodszego brata. Nieświadomych jej porwania. Casper zadbał o to, żeby regularnie wymieniała z nimi pocztę, którą osobiście cenzurował. 
-To zbyt niebezpieczne. Stamtąd Cię zabrał.
-Spokojnie. Dam sobie radę- pstryknęła chłopaka w czoło. Ciekawe, czy to miało być ich ostatnie pożegnanie.
______________________________________________________________


Dzień dobry! Z mojej strony to pierwszy rozdział i mam nadzieję, że nie ostatni. To moja pierwsza współpraca z Joanne i zarazem ciekawy eksperyment. Każda z nas inaczej pisze i każda ma całkiem odmienny pogląd na daną historię. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale nasze starania ocenić możecie tylko wy.
Zapraszam do czytania i komentowania obu rozdziałów!

sobota, 4 czerwca 2016

Rozdział 1


POSZUKIWANY
 ŻYWY LUB MARTWY


X



Mglisty Cień 
Imię i nazwisko: nieznane
Data urodzenia: nieznana
Miejsce pochodzenia: nieznane
Miejsce zamieszkania:nieznane
Zawód: nieznany
Wysokość nagrody: 50 000$

-Silver, jesteś zainteresowana tym przestępcą?- zagadnął ją barman.- W końcu pięćdziesiąt tysięcy dolców dla takiej kobitki, jak Ty, to sporo, a wiem dobrze, jak strzelasz.
-Dla każdego to sporo.-upiła łyk piwa- Ciekawi mnie, kiedy zdobędą zdjęcie. A co do strzelania...to tylko hobby.
-Mogłabyś wykorzystać to "hobby".-mruknął mężczyzna, uderzając dłonią w stół-Na razie Mglisty Cień pozostaje nieuchwytny. Naprawdę, trafna ksywka. Facet jest całkiem niezły.- wytarł dwa duże kufle i odłożył pod ladę.
-A może to ona? 
-Nie żartuj, Helen. Od kiedy to  panny wynoszą cichaczem z banku grube pieniądze, nie zostawiając śladu?
-W sumie...-dopiła piwo i odstawiła kufel- Masz rację. Jakoś nie wyobrażam sobie Cienia jako kobiety.
-Dodajmy do tego fakt, że ani razu gościu nie dał się złapać, tylko zawsze rozpływał się w powietrzu...to musi być mężczyzna.
-Sugerujesz, że kobiety tak nie potrafią? Ale pewnie masz rację...
Rozejrzała się wokół. Lubiła tę knajpkę, była główną w tej części miasta. Urządzona była w bardzo starym stylu, jak na westernach.
Wiele osób tu przesiadywało. Stałymi bywalcami byli tacy, jak ona- pasjonaci broni, mistrze strzelania i jazdy konno, zwani-na cześć westernów- "rewolwerowcami", "mechaniczni kowboje" , czyli motocykliści z pistoletami ukrytymi w tajnych kieszeniach ramonesek, nawet stare dziadki w kapeluszach i ubraniach rodem z  spaghetti westernów Sergio Leone oraz przejezdni, patrzący na tą zgraję, jak na bandę idiotów. Co tu dużo mówić, San Patricio. Miasto w hrabstwie o tej samej nazwie. Przy odbudowywaniu i rozszerzaniu, podzielono je na pół. Na część "normalną", gdzie mieszkali ludzie i na tę "nienormalną". W tejże połowie, zabawy były takie, jak na Dzikim Zachodzie, z drobnymi ulepszeniami. Za dnia urządzano m.in zawody strzeleckie lub konne.Wieczorem zwykle oglądano któryś z filmów Sergio Leone, największą popularnością cieszył się " Dobry, Zły i Brzydki" oraz "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", delektowano się alkoholem i słuchało się niesamowitych historii, a list gończy wyglądał  bardzo podobnie do tego z tamtych lat.
To był po prostu inny świat. 
Co nie znaczy, że coś było tu ostro zacofane. Wszelkie wynalazki dzisiejszego świata- znajdowały się po drugiej stronie metropolii. Tutaj wyjątkiem byli "mechaniczni kowboje" na motocyklach oraz  telewizory (tylko do oglądania westernów) , radia (wtedy, kiedy już nikomu nie chciało się grać) i parę innych rzeczy.
Tyle, że prawda była taka, że pół tej aglomeracji było jak wesołe miasteczko. Wszyscy, co tu przebywali, poza tą częścią miasta byli szarymi obywatelami, nie rewolwerowcami, nie mechanicznymi kowbojami. Tu zachowywali się tak jak chcieli, ale w prawdziwym świecie byli zwykłymi, nudnymi ludźmi, z nudną robotą. Ale bywali też Ci, co tu mieszkali i zachowywali się jak starzy rewolwerowcy. 
Dlatego kogokolwiek, kto tu wszedł pierwsze wrażenie brzmiało mniej więcej: "Cofnąłem się w czasie?", a ostatnie słowa (o ile był przejezdnym, który postanowił tu nie zostawać): "Jeszcze tu wrócę".
No tak. Podobało się niemal każdemu.


A kim był Mglisty Cień, którego tak poszukiwano?
Pojawił się znikąd, trzy lata temu i zaatakował. I jak się pojawił, tak zniknął. Z wówczas stu tysiącami dolców. Stopniowo wielkość straconych pieniędzy rosła i to w różnych miejscach, w Teksasie i nie tylko.
Przestępca. Okradający banki. Nikomu nie udało się go namierzyć, nikomu nie udało się znaleźć choć śladu .A jak już coś widziano tylko cień, który po chwili rozpływał się powietrzu.
Ale nie okradał małych banków, takich jak w San Patricio. Nie. Jego celem były wielkie banki z najnowszymi zabezpieczeniami, na które nawet najbardziej cwani przestępcy się nie porywali. Dziwne  było to, że z ludzi biedniejszych nikt nic nie stracił z jego powodu. Zawsze tracili tylko i wyłącznie bogacze.
Tematem dzisiejszym w knajpie nazwanej "Angel's Eyes" w "hołdzie"  Złemu*  był ostatni napad Mglistego Cienia. Starzy wyjadacze, siedzący w rogu, zawzięcie o tym dyskutowali.
-Podobno wyniósł raz aż  pięćset tysięcy dolarów, pomimo najnowszych zabezpieczeń.
-Na to komu taka  forsa? Ciekawe w co ją pakuje.
-Na szczęście tu, w Teksasie jest kara śmierci. Tylko czekać, aż go złapią.
-Jak chcesz to zrobić, skoro nawet nie wiadomo, jak wygląda?
-Prędzej czy później wpadnie. Ja Wam to mówię.
-Cień jest dość spokojny. Za każdym razem mógł bez skrupułów zabić, ale nigdy tego nie robił.
-Nie każdy złodziej jest mordercą.
Helen podniosła kufel do ust. Zapowiadała się ciekawa dyskusja.


Nadeszła ciemna noc. Cisza panowała na ulicach "normalnego" San Patricio, cisza i ciemność.
Znikąd na uliczce pojawiła się postać w długim, czarnym płaszczu. Podeszła ona do ściany jednego budynku i zerwała list  gończy, na którym wciąż brakowało zdjęcia i istotnych informacji.
-Czyżby to nieuchwytny Mglisty Cień?-dobiegł szept.
-Cień z definicji jest nieuchwytny, Nocny Skowronku.- powiedział, nawet się nie odwracając.
-A skowronek z definicji jest rannym ptaszkiem. Jak Ty to robisz?-złodziej zwany Nocnym Skowronkiem oparł się o ścianę.
-Który raz się o to pytasz? Lata ćwiczeń.
-Jakie lata? Cień, jesteś młodziutki, masz góra dwadzieścia parę lat. Po co się w to pakujesz, po co kradniesz? To nie jest zabawa, zajmij się czymś porządnym.
-Próbujesz mnie pouczać, Skowronku? Mam swój cel, tak jak i Ty kradniesz dla jakiegoś.
-Nie, Cień. Ja Cię tylko ostrzegam. Sporo jest takich, jak my dwaj. Wiesz dobrze, ilu ich tu już spotkaliśmy. Nieco ponad dwa lata temu, Biały Lotos był królem napadów na bank w Teksasie, do czasu, aż go przebiłeś. I jeszcze okradłeś jego.
-Biały Lotos nie żyje. I to nie z mojej ręki zginął. A należało mu się.
-Ale jego kumple, żyją! Ostrzegam Cię tylko. Nikt nie zna naszych tożsamości, ja nie znam Twojej, Ty mojej, ale idzie nas opisać. Lotos miał sporo kumpli. Będą próbowali Cię namierzyć i załatwić, ewentualnie podadzą Twój opis władzom.
-O niczym innym nie marzę. Dlaczego mi to mówisz, Skowronku? I to teraz?-młody przyjrzał mu się, z podejrzeniem w oczach.
-Niejako jesteśmy kumplami. Nie zostawia się kumpli.
-Ja nie morduję.- warknął Cień, bo zgadł, do czego spróbuje go namówić tamten.
-Raz będziesz musiał się przełamać, o ile chcesz mieć spokój.
-Jaki masz w tym interes? Ja nie zabijam. Poza tym nigdy mnie nie znajdą.
-Ja? Ja jestem stary. Nie radzę sobie, jak kiedyś. I...
Coś błysnęło w oczach młodzika.
Rozległy się strzały. Kawałek drewnianej poręczy obok nich odłupał się. Cień i Skowronek szybko się skryli.
-Cholery zdrajco!-syknął Mglisty i w mgnieniu oka przycisnął niczego nie spodziewającego się przyjaciela do ściany.-Ludzie Białego Lotosu, tak? Skąd do cholery, wiedzieli, że tu jestem?!
-To nie moja wina....-mężczyzna był przerażony.-Musieli mnie śledzić...dopiero wróciłem z napadu, jako Nocny Skowronek, ale skąd wiedzieli...
-Skąd wiedzieli co?
-Chciałem Cię przekonać do walki z nimi. Podobno mają spore łupy, a ja...Jestem Twoim kumplem, Cień! Jakbym chciał Cię wydać, dawno bym to zrobił! 
-Albo chciałeś mnie wciągnąć w pułapkę! Czy Ty wszędzie trąbisz, że mnie znasz?- wydobył pistolet zza pasa i oddał kilka strzałów. Rozległy się wrzaski.-Zacząłeś o nich gadać i z dupy się pojawiają, tak? 
-Kurwa mać, dają za Ciebie 50 patoli, mógłbym Cię ukatrupić tu i teraz, dlaczego niby tego nie robię?
-Bo nie masz kul. 
-Kiedy Ty...ZWIEWAJ, ALE JUŻ!
Padł strzał, z zupełnie innej strony niż wcześniej.
Kiedy opadł kurz, dziesięciu ludzi ze znakiem lotosu na ramieniu popatrzało na siebie zdziwionych.
-Nie ma ich...
Z dala rozległy się dźwięki syren policyjnych. Mężczyźni wepchnęli broń za pas i uciekli.

Skowronek padł z hukiem na ziemię.
-To bolało, wiesz, Cień?
-Sorry. Musiałem się spieszyć.- poprawił czarną pelerynę.-Trafili Cię!
Rzeczywiście. Nocny Skowronek czuł okrutny ból w prawym udzie. Krew sączyła się z rany na ziemię.
-To nic takiego.- oderwał od koszuli cienki pas i obwiązał nim ranę.-Niejako uratowałem Ci życie, co?
-Nie.-młody odwrócił się- To ja uratowałem je Tobie.
-Skoro mi nie ufałeś...czemu mnie nie zostawiłeś?
-"Nie zostawia się kumpli". Prawdą jest, że mogłem zbiec szybko i bez śladu. I...-machnął ręką, nie chcąc mówić dalej.
-Rozumiem.-odpowiedział krótko Skowronek i rozejrzał się.- Nawiasem mówiąc, gdzie jesteśmy i jak Ty to zrobiłeś, że tu jesteśmy?
-Jedna miejscówka. A jak to zrobiłem, to już moja tajemnica.
Mężczyzna podniósł się z ziemi. Miejsce,  w którym się znajdowali przypominało jaskinię, która w jednym miejscu była zasypana, a wchodziło się do niej...no właśnie jak? Tego Skowronek nie wiedział.
-Cień...przepraszam za tą akcję. Ostatnio robiłem napad niedaleko dawnego miejsca przesiadywania Białego Lotosu i...
-Teraz to nieistotne.- powiedział spokojnie.- I tak mam jedną rzecz do zrobienia.
-Co teraz zamierzasz, Cieniu?
-Na razie wyjadę z Teksasu. I tak miałem to zrobić, oni tylko to przyspieszyli. W Las Vegas otworzyli nowe kasyno, podobno bardzo bogate.
-Zamierzasz ich okraść, czy przerżnąć wszystkie  swoje pieniądze?
-Najpierw przerżnąć część, potem okraść.
-Tam też Cię szukają.- zauważył mężczyzna.
Młody prychnął.
-Pf. Przyda się dawka adrenaliny. Poza tym...
-Jakbyś tu miał jej mało.
-Poza tym...-Cień podszedł do zasypanego miejsca, w którym otworzyło się przejście. Jego przyjaciel patrzył na to z otwartymi ustami.- Skoro już dowiodłeś, że serio jesteś moim kumplem...a chwilę temu narzekałeś na brak kasy, masz.- coś poleciało w jego stronę. Skowronek odruchowo to złapał. Było to dziesięć tysięcy w gotówce. Rozległy się niewielkie trzaski, kiedy Młody rzucał w jego stronę pieniędzmi, aż "usypał się" stos dwustu pięćdziesięciu tysięcy plus woreczek diamentów.
-Żartujesz? Nie potrzebuję Twojej kasy, poradzę sobie.-zaprotestował mężczyzna.
-Przestań. To w ramach podziękowania. Mam tego jeszcze sporo...do mojego powrotu Ci chyba wystarczy, co?
-Cień, ale ja nie mogę tyle przy...
-Nic nie mów. Uratowałeś mi życie przecież, pamiętasz?- Skowronek spojrzał na niego. Przecież chwilę temu twierdził, że było odwrotnie.-Poza tym byłeś dla mnie jak ojciec.
-Dobra. Dziękuję.- powiedział- Kiedy wyjeżdżasz?
-Z samego rana. Co z nogą?
-Zagoi się z czasem.- zbagatelizował starszy.
Relacje Skowronka i Cienia często przypominały relacje ojciec-syn. I  chociaż nie znali swoich prawdziwych tożsamości, a pierwszy nigdy nie wychowywał drugiego, był dla niego jak ojciec. Mglisty Cień szanował starszego od siebie Nocnego Skowronka. I widział, że ostatnimi czasy jego przyjaciel nie dawał już sobie rady, a żyć przecież jako normalny człowiek musiał mieć z czego.

Wraz z wstaniem słońca, wstała i Helen Silver. Wyprowadziła swojego Harleya Davidsona z garażu i założyła kask. Motor wydał z siebie głośny warkot, po czym ruszył z miejsca. Opuszczając miasto, obróciła się tylko na moment, pozdrawiając gestem barmana "Angel's Eyes"  i przy okazji faceta, który siedział na fotelu bujanym przed knajpką, z obandażowanym prawym udem.
Minęła tabliczkę "Żegna Was ta część San Patricio, do zobaczenia wkrótce!" i zwiększyła prędkość.
 Helen Silver właśnie opuszczała Teksas, a z nią wyjeżdżał Mglisty Cień, którego maska z modulatorem głosu i strój  spoczywały w podwójnym dnie walizki.


POSZUKIWANY
 ŻYWY LUB MARTWY


X


Mglisty Cień
Imię i nazwisko: nieznane
Data urodzenia: nieznana
Miejsce pochodzenia: nieznane
Miejsce zamieszkania:nieznane
Zawód: nieznany
Wysokość nagrody: 100 000$
______________________________________________________________
* " Zły" w filmie " Dobry, Zły i Brzydki" to postać zwana "Angel's Eyes", bezlitosny, ponury rewolwerowiec.
Rozdział składa się w większości z dialogu, tak miało być.